orma wpisów, którą sam sobie narzuciłem czasami mnie ogranicza. I czasem pojawiają się kontrowersje. Ostatnio pytałem, czy gry nie są stratą czasu.
Zgodziłem się wtedy między innymi z tezą Piotra Gnypa, że nie — jeśli nie gramy w średniaki. Nie zrobiłem tego ponieważ tak bardzo ciągnie mnie do innych sposobów spędzania wolnych chwil. Lubię gry, jest to moje hobby i spędzam przy nim masę czasu. Przyklasnąłem Piotrowi, gdyż na rynku pojawia się tyle różnych produkcji, że po prostu trzeba oddzielać ziarno od plew. Zwyczajnie na świecie nie jesteśmy w stanie ograć wszystkiego.
Link do tekstu wkleiłem w paru miejscach i z zainteresowaniem śledziłem dyskusje, które się tam rozwijały. I właściwie wszędzie, gdzie ktoś to przeczytał, pojawiała się jedna wątpliwość. Najłatwiej chyba będzie, gdy zacytuję Aleksandra Hołowańca z grupy facebookowej Gry Komputerowe — Shard Goldenline!:
„Mówimy o jakichś średniakach ale jakich? Według branży czy całkowicie subiektywnie? Bo wtedy to (…) dochodzisz do muru, w którym ja uwielbiam grind, ale nie lubię LoL-a a Ty masz na odwrót (…)” (dodałem interpunkcję, usunąłem literówki — dop. red.)
No właśnie: czym jest właściwie ten średniak? W życiu nie zgodzę się z tym, kto powie, że średniak to gra, która w serwisach dostaje oceny w przedziale 3–7 na dziesięciostopniowej skali. Z prostej przyczyny — reprezentują one bowiem subiektywne podejście dziennikarzy do danego tytułu.
I to nie jest nic złego. Nikt rozsądny nie wymaga od recenzenta obiektywności — bo tę zachować może co najwyżej maszyna. Gdy ktoś pisze o grach komputerowych, musi wychwycić wiele rzeczy ulotnych, które trudno ująć w sztywnych ramach. Mówię tu chociażby o grywalności czy o ilości odniesień do kultury masowej. Dlatego od autora tekstów o grach oczekuję przede wszystkim uczciwości i niczego więcej.
Bo dzięki temu wiem na ile mogę zaufać materiałowi stworzonemu przez tego konkretnego dziennikarza. I tak znając gust Jakuba „Cubitussa” Kowalskiego, autora Zagraconych, wiem że muszę z gigantyczną rezerwą podchodzić do jego hurraoptymistycznych tekstów, bo nasze preferencje w tej materii są tak odmienne jak definicje pięknej kobiety w Polsce i w Niemczech. Ale już na przykład recenzje Tomasza Kutery z Polygamii są dla mnie bardziej miarodajne.
I właśnie to jest słowo-klucz w tej całej układance: „ja”. Sprawdza się tutaj powiedzonko, że opinie są jak pewne czteroliterowe części ciała — każdy ma swoją. Średniak to taki produkt, o którym ja tak będę twierdził a nie cały tabun ludzi dookoła. Bo hobby ma nam przede wszystkim sprawiać przyjemność i jeśli ktoś świetnie się bawi przy kolejnej odsłonie Call of Duty czy z zapałem tnie w World of Warcraft, to dobrze!
Ja części gier nie tykam nie dlatego, że one są złe, a tylko dlatego, że mi nie odpowiadają. Do Red Dead Redemption robiłem trzy podejścia, tak samo zresztą jak do The Last of Us i… nic. Całkowicie mnie odrzucało, podczas gry oba tytuły są uznawane niemal za objawienie przez branżę, za to świetnie bawiłem się przy takim L.A. Noire czy Testamencie Sherlocka Holmesa — czyli przy grach uznawanych właśnie za średniaki.
Teraz jest mi łatwiej niż 15 lat temu ocenić, w co powinienem zagrać a w co nie, bo przez moje ręce przetoczyła się cała masa tytułów. Jest to kwestia doświadczenia i sprecyzowanych poglądów na to, czego się oczekuje od gier. I tego życzę Wam wszystkim, żebyście też mogli sobie z taką łatwością dobierać to, co instalujecie na komputerach. A może już tak jest? Pociągnijmy ten temat w komentarzach.
o jakiś czas dochodzą do mnie myśli, że to hobby to jednak marnowanie cennych minut. I jak się okazuje, nie jestem jedynym graczem, który tak myśli.
Przepuszczanie czasu przez palce w grach można potraktować standardowo — biorąc pod uwagę zdanie pierwszego lepszego laika, porównującego nasze hobby do zabawy dla dzieci i mówiącego, że od pewnego wieku nie przystoi nam ślęczenie przez kolorowymi pikselami wyświetlanymi przez monitor. Jest to najprostsze podejście do sprawy a jednocześnie spotykające się z największym oporem „rasowych graczy”. Bo przecież nikt nam nie będzie mówił jak spędzać wolne chwile, nikt nie będzie zabraniał rozrywki sprawiającej przyjemność, a poza tym tacy „zakazywacze” to najczęściej zramolałe staruszki, które nie potrafią się bawić. Okazuje się, że niekoniecznie.
Nie można nazwać staruszkiem Piotra Gnypa, który kiedyś założył Polygamię. Niedawno na swoim blogu popełnił wpis „Szkoda czasu”:
„Na swoją wyprawę do Azji poświęciłem (…) trochę ponad 3 tygodnie. Zwiedziłem 3 kraje, głaskałem tygrysy, nauczyłem się jeździć na motorze. To wszystko zajęło mi jakieś 504 godziny. (…) W tym samym okresie byłbym w stanie przejść na swoim PS3: Borderlands 2, Fallout: New Vegas, Skyrima, Dragon Age, MotorStorma i gdybym był hardcorowym masochistą to któreś Dark Souls.(…)
Po prostu chcę pokazać ile czasu zajmuje nam to hobby i co można z nim innego zrobić.”
Żeby nie było, że Piotr próbuje nas wszystkich przekonać do głaskania tygrysów a z jego tekstu wypływa przesłanie, że gry to zło. Tak nie jest, autor bowiem podsumowuje całość stwierdzeniem: „Szkoda czasu na średniaki”. Trudno się z tym zresztą nie zgodzić patrząc na to, jak prędko kolejne tytuły wypuszczane są na rynek a kolejne paczki Humble Bundle‚a pojawiają się średnio raz na tydzień. Nawet więc osoba nie mająca zasobnego portfela jest w stanie przebierać w ofertach.
Przede wszystkim więc powinniśmy dokonywać świadomych wyborów i nie próbować ogrywać każdego syfu, który tylko zainstalujemy. Powiem nawet więcej: znajdźki w grach uważam za skrajny przejaw marnotrawstwa zasobów. one tylko sztucznie przedłużają rozgrywkę, nie wnosząc do niej absolutnie nic. W ani jednej grze jeszcze nie pokusiłem się o wyzbieranie wszystkiego, co jest. Tu właśnie leży moja niechęć do MMORPGów, czyli tytułów, które właściwie nie mają końca.
Wiem jednak, że i powyższa definicja „marnowania czasu” okaże się dla niektórych zbyt restrykcyjna. Jestem jednak w stanie zaproponować taką, z którą zgodzi się chyba każdy. Każdy, kto grał kiedyś w tytuł wieloosobowy, wie jak irytujące jest, gdy gracz po drugiej stronie łącza zaczyna świadomie psuć rozgrywkę. Nie mówię tutaj o oszustach czy o totalnych sierotach, które nie ogarniając danej gry, chociaż oczywiście to też zahacza o nasz temat. Mam na myśli tych, którzy ciągle stoją w bazie i rozwalają nasze samochody (seria Battlefield), łączących się do gier a potem wychodzących, bo nagle komputer im nie wyrabia a wcześniej było wszystko dobrze (League of Legends) czy budujących w bazie same jednostki do zbierania surowców (jakikolwiek RTS).
Zawsze trafimy na trolli. I jeśli mam być szczery, to właśnie wtedy trafia mnie największa kurwica. Bo czasami po prostu nie można zmienić serwera i trzeba zaczekać do końca meczu a przez jakiegoś idiotę mam pół godziny w plecy — pół godziny, które mógłbym przeznaczyć na cokolwiek innego: przeczytanie książki, zmywanie naczyń czy nawet głaskanie tygrysa.